Lilypie First Birthday tickers

niedziela, 24 lipca 2011

obwieszczenie!

Niniejszym obwieszczam, że piszę!
Pryzpomniało mi się jednak, że pisać można także piórkiem i długpisikiem na kartce prawdziwego papieru. Dla uspokojenia tych co lubią tu wpaść i poczytać, chciałam uspokoić, że przepiszę, gdy tylko czas i Najsłodszy Jaśniepan pozwolą.

Ja.

czwartek, 7 lipca 2011

(nie)zgodnie z planem...

Zawsze powtarzałam "nie lubię planować!". Nie zastanawiam się w Wielkanoc jaka będzie Wigilia, ani w zimie co zrobię latem a już na pewno nie co zrobię jak dolecę. bo zawsze się boję, że nie dolecę.

Tym razem jednak planowałam coś z rozkoszą i bardzo to planowanie lubiłam.

Miesiącami wyobrażałam sobie moment przekroczenia progu naszego domu z kilkudniowym Jaśniepanu opatulonym w niebieski, starannie wybrany kocyk. Wyobrażałam sobie jak pokażę mu jego pokoik, jak będę się wierciła na kanapie, szukając najwygodniejszego miejsca do karmienia, jak będę tuliła Go w ramionach w leniwe poranki i jak będziemy gapić się z Mężem na słodką twarzyczkę pogrążoną we śnie w wygodnym koszyczku ustawionym obok naszego łóżka. 
O tak. Planowałam i to, co dla nas zaplanowałam bardzo mi się podobało.

Życie jednak miało dla mnie napisany już zupełnie inny plan. Niestety nie mogłam go zweryfikować. Ani trochę. 

Już w dwa dni po przyjściu na świat, mojego synka ogrzewały nie moje ramiona a inkubator, posilała kroplówka a nie mój pokarm i otulał szpitalny ręcznik zamiast domowej kołderki. 
Do końca życia nie zapomnę uczucia bezsilności jaka towarzyszyła nam, kiedy przez małe inkubatorowe okienko dotykaliśmy Jego maleńkich rączek i nie mogliśmy wziąć Go na ręce i sprawić by przestał płakać. Rentgen wykazał, że w jego brzuszku coś poukładało się nie tak jak powinno. I tym sposobem w 3 dobie życia nasz Syn przeszedł pierwszą operację.  

Obiecywali, że po tygodniu będziemy w domu, a po miesiącu nawet nie będziemy pamiętać co się wydarzyło. Niestety, musiały minąć 3 długie tygodnie*, spędzone przy Jego szpitalnym łóżeczku( przeplatane duszonym w piersi płaczem z powodu miliona obaw i najszczerszym śmiechem, kiedy następowała poprawa), aby to co zaplanowaliśmy, mogło w końcu dojść do skutku. 

Podczas pobytu w szpitalu, po zbyt długiej jak na "zwykłe skręcenie jelit" rekonwalescencji, lekarze zdecydowali się na biopsję jelita grubego. I ta, mimo że robiona "na wszelki wypadek" wykazała, że F. urodził się z chorobą Hirschprunga, bardzo rzadkim schorzeniem (1 na 7000 urodzeń w UK), polegającym na braku nerwów w jelicie grubym (czasem w kawałku, czasem w całym). 

Po otrząśnięciu się z szoku, zaczęliśmy oswajać się z myślą, że za 2 -3 miesiące konieczna będzie kolejna operacja. Ten czas szczęsliwie mogliśmy spędzić w dom.Wiedzieliśmy również, że Hirschprung, mimo iż jest chorobą ciężką, to w pełni uleczalną, poza tym nasz Maluszek sam robił kupki, co pozwalało lekarzom przypuszczać, że bardzo niewielka część jego jelita jest  upośledzona (dzieci z bardzo zaawansowaną wersją tej choroby nie są w stanie same kupkać, bo nerwy a w zasadzie ich brak sprawiają, że kupka nie ma się jak wydostać z brzuszka) 

W końcu , po 3 tygodniach, przyszedł dzień kiedy mogliśmy zabrać Jaśniepana do domu. Zarykiwaliśmy się ze śmiechu, kiedy szykując się do wyprowadzki ze szpitala, Mały topił się w za dużych ubrankach, nie wyłączając kombinezonu tak wielkiego, ze nie zmieścił się w nim do fotelika :) (mój Mąż spodziewał się giganta i kupił ubranka na 3-6 m/ca)


w za dużym kombinezonie i wielgachnej czapce :)


W domu było cudownie, ale i trochę strasznie, bo to co na tym etapie wiedzą już wszyscy, rodzice dla nas było całkiem nowe. Pozwolono nam (ktokolwiek o tym decyduje) cieszyć się rodzinną radością przez 2 tygodnie. Po tym czasie Franio strasznie zwymiotował i niemal prosto z pogotowia wylądował na sali operacyjnej. Ta operacja była koszmarnym zaskoczeniem. Trwała całe wieki, bo ok 5 h, a jej celem,  było usunięcie powstałych w wyniku pierwszej operacji zrostów, które były tak paskudne, że doprowadziły do blokady w jelicie. I znów od nowa. i znów mieszkanie w szpitalu, tęskonta za domem i za wspólnymi chwilami.

Tym razem jednak los był łaskawszy i już po tygodniu byliśmy w domu, gdzie szczęśliwie doczekaliśmy operacji korygującej Hirschprunga.Wczoraj minęło od niej 3 tygodnie.Trwała 7 godzin i skończyła się usunięciem ponad połowy jelita grubego naszego synka. Lekarze planowali mniej, ale niestety się pomylili.

Franek jest naszym największym bohaterem - w zaledwie 5 dni po operacji byliśmy już w domu. 
No i jeszcze jedno. Wypisali nas dokładnie w dzień naszej pierwszej rocznicy ślubu. 

Najsłodszy Synku - nie mogłeś nam sprawić piękniejszego prezentu.

A o tym jak mój mąż nic nie wiedział, że nas wypisują i jaką zrobiliśmy mu niespodziankę opowiem Wam inną razą

No i na koniec jeszcze jedno - jaki jest sens cokolwiek planować, skoro i tak dawno już za nas wszystko zaplanowali ?


*teraz już wiecie czemu nie było mnie tak długo w wirtualnym świecie i Wasze pełne troski wiadomości, za które dziękuję, pozostawały bez odpowiedź