Lilypie First Birthday tickers

sobota, 12 lutego 2011

Turbulencja

Jakiś czas temu, podczas zajęć mamowej jogi, nasza nauczycielka powiedziała nam, że BBC Three kręci nowy program o kobietach w ciąży. Wzięłam do ręki ulotkę i mówię - dzwonię. Jeśli potrafisz pchaj się na afisz, to się wepcham. A co tam. Miła Pani z telewizji oddzwoniła na mały research (taa... wspomnień czar, siedziało się kiedyś na jej miejscu). i po godzinie uroczej rozmowy, po Pani ochach i achach idziemy w te tony:

Pani: tak wspaniale się z Tobą rozmawia, ale wiesz, Twoja ciąża wydaje się taka idealna, ze nie wiem czy producenci będą zainteresowani.
Ja: a. y... mmm...
Pani:  Chociaż ciekawe jest ten wątek jak Wy, Polki czujecie się tutaj, przy tych wszystkich różnicach.
Ja: No taaa... ciekawe. (w myślach, "cholera mogłam nazmyślać, że palę, piję, jem pizzę w nadmiarze i zagryzam Whimpy'm  - to taki najgorszego sortu, lokalny Mr Hamburger - i nie wiem jak sobie z tym poradzić" - takich szukali)
No i chyba rzeczywiście Pan Producent z BBC uznał, że moja ciąża, jest "za fajna". Póki jesz hummus i masz wyrzuty sumienia po wypiciu jednej  lampki czerwonego wina w ciągu 9 miesięcy, żaden z Ciebie materiał na reportaż. Kretynka.  8 lat w TV - należało się tego spodziewać. Nie ma sensacji nie ma tematu. Człowiek się jakoś tak nie ten teges czuje jak mu ktoś powie, ze jego ciąża jest mało interesująca. No bo…. HELLOOOOOO – nie ma takiej drugiej jak moja! Czy co?
I tak oto moja potencjalna kariera gwiazdy reality show w BBC poszła się paść. a już trenowałam przed lustrem...
Ale, wykichajcie się wszyscy producenci ( no może, poza tymi, którzy kiedy już skończy się ta emigracja zatrudnią mnie ponownie :) ) ja tam i tak swoje wiem!
I Wam powiem, posługując się pewną metaforą, co ją sobie jakiś czas temu wymyśliłam:

„Z ciążą jest jak z lataniem samolotem: wsiadasz na pokład i masz nadzieję na spokojny, stabilny lot, ale jakbyś się nie starała, nie jesteś w stanie przewidzieć turbulencji.”
O. Porównanie nie jest przypadkowe, bo chyba niczego się nie boję tak bardzo jak latania, a turbulencji w czasie lotu to już w ogóle.
Nie żebym bała się ciąży, absolutnie i wręcz przeciwnie uwielbiam ten stan, jednak  jakkolwiek bym się nie programowała na pozytywne myślenie, to były trudne chwile (choć szczęśliwie tylko spowodowane moją psychiką, a nie tym, że Jaśniepanu coś się złego działo). Zwłaszcza do końca „krytycznego” 12 tygodnia.
I na ten oto przykład oto one.
Przed pierwszym USG dostałam ataku takiej paniki, że wchodząc do pokoju zabiegowego uznałam, że niech się dzieje, co chce, ale nie dam się zbadać. Tak bardzo się bałam, że coś będzie nie tak. Tylko poszanowanie dla czasu „Badaczki” zmusiło mnie do ułożenia się na kozetce. Uczucie ulgi, jakiego doznałam, kiedy zobaczyliśmy małą pulsującą kuleczkę w miniaturowej klatce piersiowej, jest nie do opisanie.
Innym razem nagle jednego dnia obudziłam się i uznałam, że nie jestem w ciąż. Że po zawodach. Coś jest nie tak. Wszystkie objawy ustąpiły (tzn. w moim wypadku jeden jedyny, jaki miałam, czyli ból piersi) i jakaś taka się czułam pusta.  Droga do położnej była najdłuższa na świecie. Trafiłam na cudowną kobietę (mam wielką nadzieję, że zastanę ją Tego Dnia na oddziale). To ten typ, który ma na wszystko racjonalne wytłumaczenie i raczej nie jest z tych, co przytulają i głaszczą po głowie, jednak wychodząc z gabinetu wiesz, że nikogo lepszego nie mogłaś spotkać, bo właśnie taki racjonalny klapsik był w tej sytuacji konieczny
I w tym wypadku okazało się, że mamy się dobrze:  
Potem powoli zaczął następować czas, kiedy siedziba Jaśniepana zaczęła się wyraźnie uwydatniać i dopiero koło 25 tygodnia znów spanikowałam, bo młodzieniec przez 2 dni ledwo się poruszył (tu musze dodać, że był dla mnie bardzo łaskawy i pierwszymi oznakami zamieszkiwania mnie, w postaci mini dziabnięć, uraczył mą wewnętrzność już w okolicach 16 tygodnia). Zatem znów histeria i w te pędy do Położnej. Nie mogłam prosić wtedy o więcej jak o tą z 14 tygodnia i… uprosiłam :) ona co prawda po otwarciu drzwi wyglądała jak „OH MY GOD ITS YOU!!”, ale co tam, ja znów zadowolona i szczeliwa opuściłam gabinet z głową pełną optymistycznych myśli i z dźwiękiem bicia serca Jaśniepana w uszach.   
Od tego czasu szczęśliwie spokój (kurka, no na serio…). Moje nieliczne, emocjonalne turbulencje ustały.
Owszem skłamałabym, mówiąc że nie rozmyślam czy moja (niewielka, bo niewielka, ale stwierdzona) niedoczynność tarczycy nie wpłynie na jego zdrowie, czy poród będzie szczęśliwy i bezpieczny (nie, o bezbolesny nie mam śmiałości prosić ;) ), czy się nie potknę trzymając Go na rękach. Ale to chyba nic złego? To nie turbulencja prawda? To tylko lekki boczny wietrzyk, który (chwilami i tylko na chwilę) spycha mnie, niemalże niewyczuwalnie, z głównego toru lotu na boczny kurs. Od czego mam mojego sternika i Jego „oczywiście, że będzie dobrze Kochanie”.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz